Obserwatorzy życia społecznego twierdzą, że humor w PRL charakteryzował się „najwyższą jakością”. Aby ominąć cenzurę, musiał być wyjątkowo wyrafinowany, a zarazem zrozumiały dla odbiorcy. Jego autorzy musieli posługiwać się niedopowiedzeniami, aluzjami, pozawerbalnym przekazem. Poza tym w PRL dowcip był też namiastką
Lubisz się śmiać? Teksty, które zmieniły życie Polaków. 77,745 likes · 96 talking about this. Jeżeli lubisz się śmiać to ta strona jest dla Ciebie :)
Mickiewicza, Warszawa 2006. Medialne parametry codzienności opisuje u nas M. Halawa, Życie codzienne z telewizorem. Z badań terenowych, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2006. 9 Por. m.in. L. Pułka, Hołota, masa tłum. Bohater zbiorowy w prozie polskiej 1890-1918, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1996.
Lubisz się śmiać? Teksty, które zmieniły życie Polaków. 77,645 likes · 97 talking about this. Jeżeli lubisz się śmiać to ta strona jest dla Ciebie :)
Lubisz się śmiać? Teksty, które zmieniły życie Polaków. 77,572 likes · 75 talking about this. Jeżeli lubisz się śmiać to ta strona jest dla Ciebie :)
Lubisz się śmiać? Teksty, które zmieniły życie Polaków. 77,752 likes · 56 talking about this. Jeżeli lubisz się śmiać to ta strona jest dla Ciebie :)
Lubisz się śmiać? Teksty, które zmieniły życie Polaków. 77,560 likes · 61 talking about this. Jeżeli lubisz się śmiać to ta strona jest dla Ciebie :)
Jak pandemia wpływa na życie codzienne Polaków, fot. freepik.com. Pandemia koronawirusa SARS-CoV-2 i wprowadzony w Polsce w związku z nią stan epidemii to zjawiska związane nie tylko ze zdrowiem ludzi. Wpływają one na procesy gospodarcze, sposoby organizowania pracy i edukacji. Zmieniają również nasze codzienne nawyki i zwyczaje.
Najlepsze teksty z polskich filmów i kabaretów. 3,798 likes · 17 talking about this. Teksty, które odmieniły życie Polaków. Teksty z Polskich klasycznych oraz tych nowszych produkcj
Wybuch globalnej pandemii to bezprecedensowa sytuacja, która wpłynęła na niemal każdy aspekt naszego życia. Jak pokazują wyniki badania Mindshare Polska –
KzcD0. Fakty są dosyć konkretne: prawdopodobnie mamy jedno na ten temat jest oczywiście wiele – niektórzy zakładają, że żyć jest jednak wiele i następują one bezpośrednio po sobie, inni przyjmują, że życie ziemskie jest częścią drogi, a po nim nadejdzie kontynuacja, ale w innej formie. Niemniej brakuje nam niezbitych dowodów na stuprocentowe potwierdzenie któregoś założenia. To kwestia indywidualnych wierzeń. Nie chcę dziś pisać o tym, po której stronie jestem i w co tak właściwie wierzę. Nie chcę, by nas to tutaj podzieliło, nie w tym dziś rzecz 🙂Dopóki nie jesteśmy niczego pewni, wydaje mi się, że najbezpieczniej jest skupiać się na czerpaniu szczerego szczęścia z życia, którym żyjemy. Z codzienności, w której się odnajdujemy. Z ciała, w którym funkcjonujemy. Z umysłu, którym działamy i z oczu, którymi postrzegamy dzisiejszych czasach bardzo łatwo zafiksować się na porównywaniu się do innych. Media społecznościowe i wszechobecne relacje nam to w dużej mierze ułatwiają. W ten sposób zawsze wydaje się, że inni są bardziej uprzywilejowani, bardziej uzdolnieni czy pod jakimś innym względem lepsi. Zapominamy o tym, że być może to nam inni ludzie wielu rzeczy zazdroszczą, lub mamy coś, o czym ktoś szczerze marzy. To błędne koło – aby wykorzystać potencjał własnego życia i umiejętności, które w sobie nosimy, musimy się często skupić na sobie, bo zazdroszcząc komuś np. pięknego głosu, możemy przespać i kompletnie nie rozwinąć własnego talentu aktorskiego. Lub innego skilla, którego po prostu nie zauważamy, podglądając przez cały czas świat dookoła, zamiast uznajemy coś za pewnik, przestajemy to tak naprawdę dostrzegać (patrzymy, ale trochę nie widzimy) i to niebezpiecznie łatwa metoda, by to zniszczyć lub że to dotyczy niemalże wszystkiego – przyjaźni, związków, rodziny, pracy, zdrowia czy właśnie naszych talentów i szczęścia, jakie mamy w życiu. Tylko nie mówcie, że nie macie szczęścia – już sam fakt, że oddychamy teraz bez pomocy aparatury czy to, że stoimy na dwóch nogach j e s t szczęściem (i nie wszyscy je mają). Lista naszych szczęść jest naprawdę pogoni za pieniędzmi, karierą i uwagą wymarzonych ludzi, łatwo zapomnieć o wartości jaką ma nasze życie. Ciągle nam przecież czegoś do pełni szczęścia brak (lepszej fuchy, fajniejszego partnera, większego mieszkania, wakacji na Bali?), a przestając cieszyć się tym, co już otrzymaliśmy, często mocno to zaniedbujemy. Nie wiem jak wy, ale mi wydaje się, że jako gatunek bardzo zabieganych homo sapiens, potrzebujemy czasami przypomnienia, że mamy już wiele rzeczy, za które możemy być wdzięczni. I wiele rzeczy, które warto docenić i o nie zadbać, by móc się nimi cieszyć chciałam podzielić się z wami książkami, które pomogły mi patrzeć na moje życie bardziej przychylnym okiem, lepiej je rozwijać i cieszyć się częściej z tego, jakie jest. Mam nadzieję, że i wam dadzą do myślenia – mogą (choć oczywiście nie muszą) pomóc. 1. Zamień leczenie na jedzenie // Prof. Dr Andreas MichalsenMyślę, że docenianie życia polega w dużej mierze na dbaniu o nie, dziękowanie za to, co zostało nam dane i staraniu się, by to życie było jak najzdrowsze – no bo przecież bo kiedy jesteśmy zdrowi, jesteśmy w stanie czerpać z niego pełnymi garściami oraz pomagać tym, którzy nie mieli tyle szczęścia. Kiedy jesteśmy chorzy, potrzebujemy nieraz pomocy innych i towarzyszy nam poczucie niepewności i bezradności – nie możemy też spełniać swoich i cudzych marzeń tak intensywnie, jakbyśmy mocno w to, że nasze zdrowie jest w dużej mierze w rękach nikogo innego, jak nas samych, ale to, co robimy teraz, odbije się czasami na nas dopiero za kilkadziesiąt lat, więc nie wszystkie konsekwencje widoczne są natychmiast i chyba to sprawia, że tak wielu z nas porzuca zdrowe nawyki, tłumacząc sobie “przecież jestem młoda i zdrowa”.Zawsze myślałam o sobie w ten sposób, wielu z was pewnie też! Miewam co prawda problemy z układem oddechowym czy stany przewlekłego zmęczenia, ale mówiłam sobie “kto nie ma?” i nie słuchałam swojego ciała przez długie lata (sami pewnie wiecie, siedząc w biurze o to szczególnie łatwo).Aż pewnego dnia uderzyło mnie to , ilu moich znajomych zaczyna chorować (a niektórzy z nich są jeszcze MŁODSI ode mnie). U koleżanki wykryto stwardnienie rozsiane, u innej toczeń, u 5 moich koleżanek rozpoznano zmiany przednowotworowe, u 3 nowotwór. U co najmniej 15 ludzi z mojego otoczenia rozpoczęły się poważne problemy z tarczycą. U przyjaciółki poważne zmiany ginekologiczne. Chciałabym czuć się forever young i wierzyć w to, że mnie to nie dotyczy, ale wcinając pizzę i popijając ją colą, coraz trudniej było mi to sobie z nas może to spotkać – nie znamy do końca naszych genów i dobry news jest taki, że możemy wzmacniać organizm, dbać o jego stan i tym samym minimalizować albo chociaż opóźniać starzenie i postępowanie zmian. Możemy pokochać swoje ciało i otoczyć je opieką, by służyło nam jak najdłużej. I wówczas samoistne procesy już tak nas nie przerażają, nie budzą lęku, bo mamy świadomość, że robimy to, co możemy, by chronić narzędzie do życia – nasze ciało. Bo tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy z istnienia wielu organów, zanim nie zaczną boleć. A one codziennie pracują jak szalone, żebyśmy mogli prawidłowo funkcjonować. Zasługują na choć małe i ciche “dziękuję”.Zupełnie szczerze – od kiedy sobie to uświadomiłam, zwracam uwagę na to, co jem i bardziej słucham zaleceń lekarzy czy dietetyków, którym ufam. Czuję, że moje życie jest w moich rękach i realnie sprawia mi to radość, pomaga pozostać spokojną (choć jak każdemu, zdarzają mi się momenty niepokoju). Czy warto o siebie dbać? Warto. Ja sobie tłumaczę (kiedy mi się akurat mniej chce), że lepiej samemu, niż pozwolić by kiedyś musiał za nas to zrobić ktoś inny. Odkrywam coraz bardziej, że to może być olbrzymią frajdą i przyjemnością. Myślę, że to dobra inwestycja, która procentuje w też sięgnęłam po książkę dr Anreada. Jej hasło przewodnie to “Mądrze jeść, mądrze pościć, dłużej żyć”. Kto by nie chciał? Jasne, okazuje się, że prawie każdy, ale no właśnie, nie zawsze jesteśmy przystać na wyrzeczenia, których zdrowsze życie wymaga. Książka prezentuje najświeższą wiedzę na temat odkryć dotyczących zdrowego odżywiania się i omawia terapie chorób przewlekłych – również tych cywilizacyjnych, które tak często dotykają i naszych bliskich. Dr Michalsen mówi: “Jedząc to, co dla nas dobre, możemy uwolnić się od wielu dolegliwości, wzmocnić organizm, uaktywnić procesy samonaprawcze i poprawić samopoczucie, a więc i jakość życia”. Rozdziały o poszczeniu ominęłam, bo na razie wydaje mi się, że to zbyt zaawansowana wiedza, na którą nie jestem gotowa, ale z pozostałych chętnie skorzystam, bo od dawna czuję, że pora mocniej o siebie zadbać, żeby w przyszłości nie żałować zaniedbań. Szczególnie, że doktor szczerze zachęca do niestosowania zerojedynkowej metody: albo wszystko albo nic. Małe kroki w kierunku świadomej diety i brania zdrowia we własne ręce też się bardzo liczą. Każdy mały akt nie jest bez nie czynić zbyt dużych spoilerów, podzielę się z wami taką małą garścią ciekawostek z książki:soczewica jest wyjątkowo zdrowa, obniża poziom cukru we krwi, zawiera substancje balastowe i jest prebiotykiem (ucieszyło mnie to bardzo, bo to jedno z moich ulubionych warzyw – soczewica z curry i mleczkiem kokosowym to raj dla podniebienia!)egzotyczne i na ogół bardzo drogie jagody acai czy goi nie są wcale zdrowsze od naszych rodzimych jagód czy borówki amerykańskiej, a często są naszpikowane o wiele większą ilością pestycydów i innych szkodliwych substancjikurkuma ma silne działanie antynowotworowe. Intensywnie sięga się po nią w Indiach – kraju, o ubogiej służbie zdrowia i niskim komforcie życia. Pomimo niedogodności, przeludnienia, ogromnego smogu i często dramatycznych warunków higienicznych, liczne badania sugerują, że hindusi rzadko zapadają na nowotwory własnie dzięki temu, że kurkumina jest stałym elementem ich diety – statycznie każdy spożywa dziennie ok. 2 g kurkumy. Kurkumina (substancja czynna zawarta w kurkumie) chroni przed rakiem jelit, wspomaga lecenie polipów jelitowych, udowodniono też jej pozytywny wpływ na inne choroby układu trawienia, choroby mózgu, reumatyzm i choroby płuc. Żeby zwiększyć jej wchłanialność, najlepiej spożywać ją z dodatkiem owsiance zielone światło! To podobno jedno z najzdrowszych możliwych śniadań. Owiec wpływa na obniżenie poziomu cukru we krwi i zawiera sporo beta glukanów, które w udowodniony sposób łagodzą objawy alergii, kataru siennego oraz chorób autoimmunologicznych. Michalsen doradza posypanie owsianki cynamonem i ozdobienie jej kilkoma orzechami, najlepiej dowiodły badania opublikowane w “British Medical Journal” dotyczące produktów silnie przetworzonych – spożycie nieprzetworzonej żywności jest zdecydowanie zdrowsze. Częstsze spożywanie produktów mocno przetworzonych bezpośrednio wiąże się ze zwiększonym ryzykiem zachorowania na nowotwór. Zdanie doktora Michalsena jest takie – jeśli nas na to stać, powinniśmy kupować produkty z bardziej ekologicznych upraw. Dodaje też, że nie warto kupować przedrożonych produktów, które będziemy jedli np. raz w miesiącu, bo zbawienny wpływ takich dodatków i suplementów będzie bardzo nikły. Lepiej postawić na bardziej budżetową zdrową żywność, ale sięgać po nią jest moim zdaniem bardzo warta uwagi, bo sporo w niej wskazówek dotyczących rzeczy, które realnie i bez dużych nakładów finansowych jesteśmy w stanie zmienić. I mogą to być małe, bezbolesne ulepszenia. Nie musimy przecież od razu wywracać wszystkiego do góry nogami i przeprowadzać ogromnej rewolucji, zawsze lepiej zrobić coś nawet bardzo małego, niż nic. Organizm każdy gest auto-miłości przyjmie z wdzięcznością (brzmi może jak frazes, ale przyrzekam, że nawet po wprowadzeniu małych modyfikacji codzienności, bardzo to czuję). 2. Potęga niedoskonałości // Thomas NavarroOd czasów, kiedy zainstalowałam Instagrama (ile to już lat temu, kto policzy?), jestem narażona na ciągły atak perfekcjonizmu. Jak z resztą my publikacji nieskazitelnych twarzy, mieszkań bez ani grama kurzu, stuprocentowo poprawnych treningów, relacji podróżniczych rodem z najpiękniejszych katalogów. Wszystko jest równe, symetryczne, błyszczące i czyste. Każdy jest uśmiechnięty i superproduktywny. Każdy odnosi sukcesy i funkcjonuje w przeszczęśliwym związku, w którym nie ma miejsca na kłótnie, są za to tony róż i drogich motywuje – i inspiruje do pracy nad sobą i własnym życiem – ale i frustruje, prawda? Bo ścigamy za czymś niedoścignionym. I czymś co często nie istnieje – fotografuję ludzi, więc wiem jak modelki z Instagrama wyglądają bez makijażu. Równie pięknie, bo są wtedy prawdziwe i naturalne – ale nie mają jednolitej cery czy gigantycznych oczu, o których ich obserwatorki tak marzą i których im zazdroszczą! Bo to byłoby nieludzkie. A jednak wierzymy, że one być może naprawdę je mają i obwiniamy siebie za to, że my nie jesteśmy aż tak idealni (no i nie mamy tych wyłupiastych, wielkich oczu).Związki, które na Instagramie wydają się oazami miłości i polukrowanej czułości, w rzeczywistości nieraz są po prostu pasmem robienia sobie wspólnych selfie, przy których facet często wzdycha i mówi “kur*e, po co to wszystko, wyluzujmy, jestem zmęczony, daj żyć’Spodobały mi się słowa zapowiadające książkę:“W naszych wyobrażeniach wszystko musi być najlepsze. Mamy wysokie oczekiwania i ciągle podwyższamy sobie poprzeczkę. Mówimy z dumą “jestem perfekcjonistą, goniącym za ideałami”. Ale perfekcjonizm to pułapka i tylko z pozoru przynosi korzyści. Zamiast nas uszczęśliwiać, częściej odbiera nam prawdziwą radość z życia”Tomas Navarro, autor tej pozycji, to hiszpański psycholog. Rozpisał się, by podpowiedzieć nam (bazując na swoim ponad dwudziestoletnim doświadczeniu w zawodzie) jak skutecznie urzeczywistniać cele (i że czasami “wykonane jest lepsze niż idealne”), jak ustalać zdrowe priorytety i jak radzić sobie z własnymi niedoskonałościami, jak i niedoskonałościami naszych też poprzednią książkę Tomasa “Kintsugi, jak czerpać siłę z życiowych trudności” – i zupełnie szczerze, miałam chwile zwątpienia, bo to była długa i ciężka lektura. Ta jest lżejsza i czyta się ją przyjemniej. Jest napisana w bardziej przystępnej formie, a zdania są krótsze (może to kwestia innego tłumacza).To wartościowa, dająca do myślenia pozycja. Motywuje, ale też tłumaczy wiele naszych zachowań (sporo się z niej o sobie dowiedziałam, choć to czasami niewygodne, przyznaję, haha).Przytoczę wam dwa fragmenty, które mocno mnie pokrzepiły w trudnym momencie walki z pracą: Opaść z sił to rzecz ludzka. Podobnie jak strach, niepewność czy odczuwanie wątpliwości. Czasami mamy wrażenie, że nie robimy postępów i czujemy blokadę. Myślę, że to dobry moment, by przystanąć i obejrzeć się za siebie. By przyjrzeć się zmianie, jaka w nas zaszła, przyjrzeć się progresowi, który zrobiliśmy. Mniejszy lub większy, ale na pewno zauważalny. Nikt nie ma pojęcia, ile kosztowało to was energii i wysiłku. Nie pozwalajcie więc innym, by was to swojego rodzaju próba przewidywania przyszłości. To coś, co uznajemy za możliwe i chcemy, by się wydarzyło, niezależnie od tego, czy nasze przekonanie jest realistyczne i racjonalne, czy nie. Każdy z nas ma swoje oczekiwania, co więcej, mamy prawo mieć takie oczekiwania, jakie tylko sobie życzymy. Jednak pamiętajmy, że duża wiara w nasze oczekiwania nie oznacza, że samoistnie przerodzą się one w rzeczywistość. Każdemu oczekiwaniu należy nadać “operacyjność”, a więc uczynić z niego zestaw celów i zabrać się do pracy. Tylko wtedy oczekiwania będą miały szansę się ziścić. Pragnienie czegoś bez podejmowania działań jest nic nie warte. 3. Jak uspokoić swoje myśli // Sarah KnightPodtytuł książki dedykuje tę pozycję tym, którzy martwią się na trochę mi, a trochę nie mi – bo czasami martwię się za dwóch, a czasami nie martwię się wcale, choć jednak to fundamentalny fakt – martwienie się potrafi obniżyć jakość życia i sprawia, że nie doceniamy tego, co mamy, bo jesteśmy już myślami przy potencjalnych, hipotetycznych dużej, uproszczonej metaforze – dostajemy od życia talerz ulubionego makaronu, jeszcze jest pełen, a już martwimy się tym, że za chwile będzie pusty. I przez to urok delektowania się i błogiego smakowania znika, bo obawy biorą Knight pisze wiele rzeczy prosto z mostu, bez owijania w bawełnę. Wykłada kawę na ławę, pewnie dlatego zwana jest poradnikowym antyguru – nie tłumaczy wszystkiego w zawiły i bardzo obszerny sposób, jak większość poradników wydanych przez naukowców, psychologów i czyta się szybko i przyjemnie, bo tekst jest bardzo czytelny, podzielony na wiele podrozdziałów, ciekawostek i podpunktów. Sarah tłumaczy jak wziąć życie w swoje ręce i przestać tracić horrendalnie ogromne ilości czasu na niepotrzebne czynności, które bardziej nas dołują i wysysają energię, zamiast pomagać. Momentami zdaje się na nas krzyczeć, ale to dla naszego dobra. Uświadamia ile życia tracimy na snucie czarnych scenariuszy, zamiast po prostu skuteczniej działać, ale też nie zadręczać się stuprocentową powagą i ciągłą presją. Po przeczytaniu tego, co Sarah miała do powiedzenia, poczułam duży zastrzyk motywacji, żeby odłożyć narzekania na bok, docenić swoje umiejętności i je po prostu wykorzystywać. I od 2 tygodni obserwuję, że – choć czas pandemii to duża próba dla postanowienia minimalizacji ilości zmartwień – że martwię się trochę mniej. Mniej mówię, więcej robię. Więc jeśli dorzucimy do lektury trochę samozaparcia, mogą wyjść fajne zaostrzenie apetytu, zostawiam was z dwiema myślami Knight: “Czas jest zasobem ograniczonym od samego początku. Więcej ci go nie wyprodukują. Co oznacza, że w końcu ci go zabraknie i nie zdołasz zrobić wszystkiego – włącznie z popadaniem w histerię i zamartwianiem się tym co ma się wydarzyć lub się wydarzyło. Po co wydawać go więc na te zmartwienia, skoro możemy zainwestować go w działania lub odpoczynek, które w znacznym stopniu poprawią jakość tego czasu, który nam pozostał?” A te porady, tak myślę, mogą przydać się i dziś, w obliczu izolacji lub kwarantanny, którą przechodzimy:Pięć wskazówek jak się uspokoić w obliczu światowego kryzysu:Ogranicz wystawienie na informacje. Dobrze poinformowany obywatel nie musi zbierać informacji przed śniadaniem, przy śniadaniu, na sedesie, na rowerze treningowym, w trakcie pracy, a na dodatek tuż przed zaśnięciem. Jednorazowa sesja informacyjna (lub opcjonalnie dwie krótsze) powinna wystarczyć, żebyś nie wypadł z obiegu, a równocześnie utrzymał ciśnienie na przyzwoitym równowagę. Jeśli nie jesteś w stanie unikać dwudziestoczterogodzinnego cyklu medialnego, w zamian za każdy zły news, zafunduj sobie coś, co ukoi twoje nerwy. Możesz spoglądać na ulubione zdjęcia lub wymyślić inne się w temat. Być może wyda się to sprzeczne z intuicją, ale zagłębienie konkretnego bieżącego wydarzenia, które akurat wywołuje w tobie najmocniejszy oddźwięk, może pomóc w pokonywaniu tych najbardziej paranoicznych coś. Napisanie gniewnego listu – do światowego lidera, lokalnego radnego czy rzeczniczki – może ci naprawdę pomóc. Zostało naukowo dowiedzione, że pisanie pamiętnika pomaga odzyskać spokój, dzięki przelaniu gorących, kłębiących się myśli na dobro. Kiedy sama czuję się bezradna w obliczu stanu świata, darowizna na rzecz dobrej sprawy jest jedną z tych rzeczy, które dają mi człowiek jest inny i każdego z nas motywuje trochę coś innego. Mnie te pozycje skłoniły do przemyślenia wielu kwestii związanych z dbaniem o swoje życie i docenianiem go na co dzień, nie tylko od święta, kiedy nadarza się ku temu okazja, czyli odpowiednio duży sukces. Książki często nie są gotowymi rozwiązaniami, a takim impulsem do własnego, spersonalizowanego działania lub ułożenia nowego na wasze ulubione książki lub propozycje, które odmieniły wasze spojrzenie do doceniania swojej codzienności! 🙂 Koniecznie podzielcie się w komentarzach.
Słowa potrafią ranić i zagrzewać do walki, mogą zabić, ale też dać nadzieję. W polityce i historii narodów słowa miały i mają wielką moc sprawczą. Ta książka składa się ze słów w naszych dziejach najważniejszych. Ze słów, rzuconych w przemowie, odezwie czy kazaniu, które mimo ulotnego charakteru przeobraziły i odmieniły na zawsze „oblicze tej ziemi”. Wybraliśmy 32 teksty źródłowe. Wraz z profesjonalnymi komentarzami współczesnych historyków tworzą one przewodnik po meandrach dziejów Polski. Warto, zwłaszcza w jubileuszowym roku obchodów 100-lecia niepodległości, poznać, jakie słowa miały i mają dla nas doniosłe znaczenie. I kto te słowa wypowiedział. Wydawnictwo Dolnośląskie 2018, ISBN: 9788327154231, 224 s., oprawa miękka Książka ISBN: 9788327154231
Cechy, na które najczęściej w Polsce narzekamy to kłótliwość, słomiany zapał, bałagan, cwaniactwo, zaciętość czy bezinteresowna zawiść. Od niepamiętnych czasów mówimy i piszemy o sobie źle. Trudno jest czuć się dobrze w kraju, który cały czas mówi o sobie, że jest fatalny – mówi Adam Leszczyński, historyk i publicysta, autor "No dno po prostu jest Polska", w rozmowie z Grzegorzem Wysockim. Czytaj także: Jakub Żulczyk: Wmawiam sobie, że moje podatki idą na wóz strażacki, a nie na wypłatę dla Krystyny PawłowiczGrzegorz Wysocki: Czy Polacy rzeczywiście nienawidzą innych Polaków? Można powiedzieć, że to nasza cecha narodowa?Adam Leszczyński: Przeczytałem setki tekstów Polaków o Polakach – pisanych od XIX w. do dzisiaj – i z pewnością lubimy pisać o sobie same złe rzeczy. To dotyczy wszystkich klas społecznych i wszystkich stronnictw politycznych. Nawet prawica, z ojcami ruchu narodowego na czele, pisała o rodakach zazwyczaj źle. *Zanim zacząłeś zbierać przykłady fatalnych opinii Polaków na temat swoich rodaków, które z tych narodowych cech czy autostereotypów miałeś już w głowie? *Przede wszystkim: nieżyczliwość, nieufność, brak odwagi cywilnej, niedbałość, nierzetelność. I wszystko się potwierdziło. Okazuje się, że były to cechy, które Polacy przypisywali samym sobie przynajmniej od zaborów. Od momentu, w którym zaczął się wyłaniać nowoczesny naród Polski.*Ale myślałeś tak o Polakach już wcześniej, bo takie miałeś doświadczenia z rodakami? *Opowiem ci sytuację sprzed kilku dni. Pojechałem z córką na spacer na Bulwary Wiślane. Obok nas szedł dostatnio ubrany starszy pan z pieskiem, który zauważył, że w jednym miejscu jest zerwany kawałek barierki. I ten starszy pan stanął, tak prychnął z pogardą, i powiedział na głos: "Społeczeństwo debili! Wszystko zniszczą!". Zauważ, nie powiedział: "Jakiś debil zniszczył barierkę". Zniszczyło ją całe społeczeństwo.*Cały naród polski. *Tak. Zwróciłem na ten mechanizm uwagę na dobrą sprawę chyba wtedy, gdy sam złapałem się na podobnym zachowaniu. Jak wielu Polaków kupiłem sobie używany samochód w Niemczech. Niemiecki właściciel jeździł tym samochodem jakieś 8-9 lat i auto nie miało nawet żadnej rysy. A ja przyjechałem tym autem i następnego dnia ktoś wgniótł mi na parkingu drzwi i zwiał. Wychodzę rano, patrzę na to, co się stało i pierwsze co pomyślałem: "Boże, oto Polska właśnie. Niemiec jeździł latami i nic, a tu od razu…". Oczywiście nie ma żadnego logicznego przejścia pomiędzy stwierdzeniem, że ktoś uszkodził mi samochód, a tym, że Polska to beznadziejny kraj zamieszkany przez beznadziejnych ludzi. Ale my, Polacy, uwielbiamy tak mówić.*Uwielbiamy takie uogólnienia na swój temat? *Niestety, tak. W książce staram się ten – głównie negatywny – autostereotyp opisać. W praktyce polegało to na zbieraniu opinii różnych Polaków wygłaszanych od blisko 200 lat. Przyznasz, że galeria postaci jest dość niesamowita.*Od Józefa Piłsudskiego do Taco Hemingwaya. *(śmiech) Albo od Romana Dmowskiego do Ewy Sonnet. Od Bolesława Prusa do tenisisty Jerzego Janowicza. Od wielkich polskich pisarzy po anonimowych internetowych hejterów.*I wszystkich ich łączy wielka "miłość" do innych Polaków? * No właśnie, co jest uderzające? To, że z grubsza wszyscy oni mają bardzo podobne – bardzo krytyczne – zdanie na temat innych Polaków. Podstawowe cechy, które przypisujemy polskiej zbiorowości, narodowi polskiemu, są bardzo podobne.*Czy podstawowy wniosek, jaki płynie z lektury twojej książki nie jest aby taki, że wszyscy jesteśmy hejterami? *Nie zgadzam się. Raczej – wszyscy mamy zaniżoną samoocenę. Te opinie zresztą często są ewidentnie podyktowane zawiedzionym uczuciem. Autor – czy autorka – kochają ojczyznę, chcieliby kochać też rodaków, ale – kurczę – no, nie da się.*Ale przykładów tzw. hejterstwa tutaj nie brakuje. Świetnie napisanego, ale jednak. *Oczywiście, jest sporo przykładów, które dzisiaj moglibyśmy określić jako hejterskie. Pisarz Stanisław Przybyszewski nazywał Polskę "małpą narodów", a prozaik i dziennikarz Michał Olszewski pisał, że życie w Polsce to "sport ekstremalny". Ale bardzo często podaję takie cytaty, w których pojawia się deklaracja miłości do Polski (Boże, jak ja kocham ten kraj, nie zamieniłbym go na inny, jestem wielkim patriotą itd.), a kawałek dalej jest depresyjnie: że mimo tej miłości nie jest tu za dobrze, że ludzie kradną i oszukują, że brudno…*I jeszcze ta przeklęta biurokracja! *O, skargi na to, że urzędnicy są beznadziejni, a biurokracja jest wroga petentowi, są po prostu wieczne. Pojawiały się od zaborów, od momentu powstania pierwszych profesjonalnych urzędów. Jest taka piękna historia u Wańkowicza, gdzie opisał, jak to poszedł do jakiegoś powiatowego urzędu na Kresach. Jakiś petent został źle potraktowany w urzędzie na oczach wielkiego reportera. Wańkowicz postanowił zainterweniować i opowiedział o tym staroście. Po jakimś czasie dostał informację z tego urzędu: "Petent został wezwany do urzędu i przeproszony".*Mówisz, że często bluzg czy hejt na Polaków wiąże się z jednoczesną deklaracją o miłości do Polski. Czy ta deklaracja nie jest aby taka rytualna i niezbyt szczera? *Nie, uważam, że w większości przypadków to jest szczere. To mówili i pisali ludzie, którzy Polskę naprawdę kochali, cierpieli przez nią, walczyli o nią. Józef Piłsudski czy Roman Dmowski poświęcili przecież Polsce całe życie. Albo weźmy Andrzeja Bobkowskiego. On z jednej strony miał niesłychanie gorące uczucia wobec Polski, a jednocześnie mówił, że nie może wrócić, bo nie jest tu w stanie wytrzymać. Wyjechał do Gwatemali, gdzie prowadził sklep z modelami samolotów. *I, paradoksalne, jest uwielbiany też przez prawicę lub przynajmniej jej część. *Tak, ale to się chyba wzięło z tego, że w okresie powojennym był mocno antykomunistyczny. Nie wydaje mi się, by był jakoś religijny, ale to mu się wybacza. Prawica w Polsce, i nie tylko w Polsce, jest niezwykle wyrozumiała dla swoich. Jeżeli ktoś ma właściwe poglądy i słuszne afiliacje, to mu się przebacza wszystko – seryjne rozwody, zdrady, bycie prokuratorem w czasie stanu wojennego, bycie sędzią w czasie stanu wojennego... Wszystko to nieważne, bo są po właściwej stronie.*Co do tych opinii łączących w sobie miłość i bluzg. Najbardziej reprezentatywnym cytatem są tutaj chyba słynne słowa przypisywane Józefowi Piłsudskiemu: "Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy". *O, tak. W ogóle historia tych słów jest fascynująca, bo jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że zostały wymyślone i przypisane Piłsudskiemu. Ale – nawet jeśli tak było – bardzo dobrze pokazują stosunek Polaków do samych siebie. Jest to cytat powtarzany i przytaczany przez wszystkich – od trzeciorzędnych celebrytek po akademików. I nikt nie zadał sobie trudu, by sprawdzić, czy jest autentyczny.*Ty zadałeś, ale nie udało ci się znaleźć źródła tego cytatu? *Nie udało mi się. Znalazłem go w innej postaci – "Kraj wspaniały, tylko ludzie chuje" – w książce z cytatami z Piłsudskiego. Nie znalazłem tych słów w jego pismach, ale być może gdzieś to powiedział, na jakimś publicznym wystąpieniu, i ktoś zanotował w swoim dzienniku czy pamiętniku? Piłsudski mógł te słowa powiedzieć, jest to prawdopodobne…*Ale pewnego dowodu nie ma? *Nie ma. Mimo tego jest to do dzisiaj jeden z najczęściej powtarzanych cytatów z Piłsudskiego. Właściwie nikt z przytaczających te słowa nie ma żadnych wątpliwości – wszystkim wydaje się absolutnie naturalne i oczywiste, że wielki polski przywódca mógł coś takiego o Polakach powiedzieć.*Wnioski? *Polska zła samoocena jest tak głęboka, że skłania nas nawet do fabrykowania cytatów przypisywanych sławnym Polakom.*Pytanie porządkujące: czym w ogóle jest autostereotyp? *Autostereotyp jest uogólnionym wyobrażeniem cech, które przypisujesz własnej wspólnocie. Czyli cech, które ty, jako Polak, przypisujesz komuś dlatego, że jest Polakiem. Autostereotyp to to, co myślimy o sobie jako zbiorowości. *Muszą to być myśli negatywne? *Nie muszą, choć polski autostereotyp jest w bardzo dużej mierze negatywny. Ale nie musi i nie powinno tak być.*Ale ty skupiłeś się głównie na opisie tych cech negatywnych. Bo są przyjemniejsze w opisie? *Są ciekawsze i Polacy piszą o nich znacznie częściej. Proporcja opinii krytycznych i aprobatywnych to jakieś 50 do jednego.*Może miałeś zły dobór autorów? Może za mało tych, którzy naprawdę kochają Polskę? *Czytałem także dużo prawicy, ale prawica – zwłaszcza kiedyś – również była niesłychanie krytyczna wobec polskiej wspólnoty. Jeśli chodzi o cechy pozytywne, wymienia się najczęściej patriotyzm, rodzinność, religijność, przywiązanie do tradycji, gościnność, dobrą kuchnię. Natomiast lista cech negatywnych jest znacznie dłuższa. Podzieliłem je na cztery kategorie – społeczne, polityczne, intelektualne i estetyczno-higieniczne. Cechy społeczne, na które najczęściej w Polsce narzekamy to kłótliwość, niestałość, słomiany zapał, nieumiejętność przestrzegania procedur, bałagan, kombinatorstwo, cwaniactwo, zaciętość i bezinteresowna w czasie pisania "No dno po prostu jest Polska" odkryłeś jakieś "arcypolskie" cechy, które sami sobie przypisujemy, a o których nie miałeś pojęcia?Nie, raczej uporządkowały mi się te, o których wiedziałem lub których się intuicyjnie domyślałem. Kilka rzeczy mnie zaskoczyło. Zaskoczyła mnie częstotliwość tego, jak często Polakom przeszkadzał w Polsce brak higieny. To jest stały zarzut w zasadzie, w starszych i nowszych tekstach, i dopiero teraz to trochę zanika. Nie mam przy tym wrażenia, by Warszawa była dzisiaj brudniejsza niż, dajmy na to, Nowy Jork. Nie mówiąc np. o Neapolu. Więc teraz, kiedy pod tym względem naprawdę nie odstajemy od zachodu, to blednie.*Ale? *Ale przez stulecie z okładem non stop, każde pokolenie powtarzało – Polacy są brudni, śmierdzą, nie myją się… Zresztą, o tym, że się nie myją, czytam co roku. Zaczyna się lato i zawsze słyszę narzekanie, że ktoś nie chce jeździć komunikacją publiczną, bo ludzie śmierdzą. Za czasów Prusa nie było autobusów, ale w swojej publicystyce pisał wielokrotnie np. o tym, że mamy paskudne zęby albo że w całym "mieście gubernialnym Siedlce" nie ma ani jednej porządnej łazienki. *No tak, ale Prus akurat chyba o wszystkim co polskie, pisał, że było złe. *Tak, Prus jest wyjątkowo okrutnym autorem.*Chyba wyjątkowym hejterem? *To ciekawe, bo z jednej strony, rzeczywiście, pisał o Polsce i Polakach właściwie same złe rzeczy, ale – z drugiej strony – robił to z pewnego rodzaju czułością i empatią…*No nie wiem, w przytaczanych przez ciebie obficie cytatach tej czułości ani empatii nie znajduję. *To prawda, ale jest w jego publicystyce wyczuwalne zaangażowanie emocjonalne. Nawet kiedy krytykuje Polskę, robi to z miłości. Prus absolutnie nie był hejterem. Był autorem okrutnym, ale były to okrucieństwa z miłości.*Ale przecież Prusowi absolutnie nic się nie podoba i ciągle mu źle. *Może poza momentami, kiedy jedzie do Nałęczowa, i podoba mu się ładna przyroda. Ale poza tym jego publicystyka rzeczywiście wygląda tak, że wszystko złe. Bruki krzywe, brudno, śmierdzi, kuchnie zaświnione, śmieci leżą na ulicach, domy niehigieniczne, drogie, walą się, zmysłu estetycznego nam brak, balkony odpadają od kamienic, naród chciwy, tępy, skłonny bardziej do bijatyki niż do książek, elity też beznadziejne, interesują ich bardziej wyścigi konne niż działalność umysłowa. Na ulicach pełno żebractwa, dzieci cherlawe, naród biedny, ciemny i niedomyty. Absolutna groza.*A i dola publicysty niegodna pozazdroszczenia. *Jako element narodowego autostereotypu bardzo często powraca przekonanie, że mamy w Polsce niskiej jakości elity, a z drugiej – że bardzo źle płaci się u nas wybitnym jednostkom, nie szanuje się ich. Bardzo często powraca też opinia, że żeby zostać sławnym w Polsce trzeba zdobyć sławę i uznanie za granicą, i dopiero wtedy Polacy potrafią dostrzec wielkość takiego dlaczego Prus tak ostro, nazwijmy rzecz po imieniu, "jechał z Polakami"?Prus chciał być maksymalnie komunikatywny i perswazyjny. To niesłychanie inteligentny autor. Jego publicystyka może się czasami wydawać łopatologiczna, ale to było zamierzone. Chodziło o to, żeby dotrzeć jak najskuteczniej, jak najszerzej, żeby ten przekaz był maksymalnie jasny. Prus jest dzisiaj autorem zupełnie upupionym. Zrobiono z niego dobrodusznego dziadunia, takiego jak na pomniku na Krakowskim Przedmieściu...*Co oczywiście nie ma nic wspólnego z rzeczywistością? *Jan Polkowski niedawno napisał, że Prus był pisarzem antypolskim. I dostał za to, co napisał, od swoich kolegów z prawicy po głowie. Ale Polkowski miał rację. Prus w tym sensie był antypolskim pisarzem, że z upodobaniem pisał o polskich wadach. I był w tym naprawdę bezlitosny. Jest taki cytat z Prusa piszącego o śmierci dziecka, które urodziło się bez mózgu: "Dlaczego zwiędłeś przedwcześnie, biedny kwiatku, na gruncie, który tak sprzyja najdłuższemu życiu podobnych do ciebie indywiduów?”. Potem zastanawiał się, jaki by z dziecka wyrósł polski literat, artysta czy ekonomista – ponieważ przy urodzeniu wykazało już tyle kwalifikacji do wszystkich tych zawodów.*Czy to przypadek, że wyłącznie Prusowi poświęciłeś pierwszy rozdział książki? Czynisz go tym samym patronem polskiego autostereotypu? *Można tak powiedzieć. Bardzo Prusa lubię i szanuję, zwłaszcza jako publicystę. Nie jestem wielbicielem jego prozy, ale potem przeczytałem "Kroniki tygodniowe"…*Wszystkie? *Tak, całe 20 tomów, i to dla przyjemności, na długo zanim zacząłem pisać książkę. Co mnie uderzyło po lekturze całości? Że to jest kompletny opis "polskości", Polaków. I że jest to opis niesłychanie aktualny. Dlatego ten pierwszy rozdział jest rodzajem syntezy – znajdziesz tam właściwie wszystkie cechy, które później powracają u bardzo różnych autorów.*Zdanie, które chyba najczęściej powraca w książce, brzmi: "Tego rodzaju przykłady można by mnożyć bez końca". *Oczywiście, bo zebrałem tych cytatów o Polsce i Polakach dużo więcej i wszystkie z nich można by wymienić na zupełnie inne, przez kogo innego i w innym czasie powiedziane. Mógłbym ułożyć jeszcze ze trzy tomy z samych cytatów, antologię samooskarżeń Polaków. Starałem się wybrać te najciekawsze, najzabawniejsze, najlepiej napisane.*A czy da się ustalić, w jakiś sposób zweryfikować, ile jest prawdy w danym stereotypie? *Nie wiem, bo nie próbowałem tego robić, choć przynajmniej w niektórych wypadkach dysponujemy odpowiednimi badaniami czy danymi. Jednym z elementów autostereotypu jest to, że Polacy nie czytają książek ani prasy. I wiemy, że na tle innych narodów europejskich o porównywalnym poziomie dobrobytu Polacy czytają strasznie mało. Możemy więc powiedzieć, że akurat to wyobrażenie na nasz temat jest zgodne z prawdą.*Ale ciebie "sprawdzanie" tych autostereotypów nie interesowało? *Nie, interesowało mnie wyobrażenie własnej wspólnoty jako fakt społeczny. Bo samo to wyobrażenie jest faktem. Jeżeli np. uważamy, że w Polsce wszyscy kradną albo że większość ludzi jest nieuczciwa, to to wpływa na nasze postępowanie na co dzień.*Np. na to, że sami przestajemy być uczciwi? *Tak, bo jeżeli wszyscy kradną, to dlaczego ja mam przestrzegać reguł, które wszyscy mają gdzieś?*Ale w książce starasz się tych poszczególnych autostereotypów nie oceniać? *Nie oceniam, bo traktuję je jako coś, z czym trzeba żyć. Te cechy mogą mnie oczywiście irytować, i irytują, ponieważ ich wszechobecność sprawia, że życie w Polsce jest mniej przyjemne, niż chciałbym, żeby było. W tym sensie mam do nich emocjonalny stosunek.*Niechętny. *Niechętny? Ja ich organicznie nie znoszę! Ale to nie chodzi o to, że nie znoszę Polaków. Lubię bardzo wielu Polaków i nie uważam, żebyśmy byli bardzo inni od innych narodów. To, czego nie lubię, to jest ta kompozycja wyobrażeń na swój własny temat, która się tutaj unosi nad wszystkim jak taka ciężka trująca chmura. Nasze wyobrażenia o nas samych są toksyczne. Nastawiają nas negatywnie wobec własnego kraju i rodaków. Co więcej, to się niesłychanie skutecznie reprodukuje przez sami sobie niszczymy zbiorowe samopoczucie?Absolutnie tak. I jednostkowe, i zbiorowe, nierozerwalnie związane, bo trudno jest czuć się dobrze w kraju, który cały czas mówi o sobie, że jest fatalny.*To inaczej. Czy autostereotypy są prawdziwsze od stereotypów na nasz temat tworzonych przez "obcych"? Czy nie wiemy na swój temat więcej, niż wiedzą o nas obcokrajowcy? *To skomplikowane. Paradoksalnie często wiemy o sobie raczej mniej niż obcy, ponieważ nasze postrzeganie siebie jest filtrowanie przez różne uprzedzenia, wyobrażenia i przekonania o nas samych. Ale nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Na pewno opinia cudzoziemców o Polsce zawsze bardzo się liczyła w naszej optyce. Byliśmy i jesteśmy na nią wrażliwi, co jest typowe dla kraju kraje peryferyjne polegają na tym, że peryferia interesują się tym, co jest w centrum, a centrum nie interesuje się tym, co jest na peryferiach. Dlatego w Polsce inteligencja interesowała się i interesuje tym, co się pisze i czyta w Paryżu (kiedyś) lub Nowym Jorku (dzisiaj), ale tam się raczej nami i naszą lokalną produkcją nie książce piszesz, że potężny kompleks niższości zderza się u nas z ogromnym poczuciem własnej godności. Dwie sprzeczności, które się ze sobą nie kłócą?Doskonale się godzą. Powiedziałbym, że poczucie klęski napędza pewien rodzaj dumy i przekonania, że może jesteśmy biedniejsi i może przegraliśmy, ale moralnie zawsze jesteśmy zwycięzcami.*Ale to przecież nie dotyczy tylko Polski. *Oczywiście, że nie. Negatywny autostereotyp jest typowy dla krajów, które przegrywały, które bardzo mocno dostawały po głowie od historii. I jest to reakcja i zachowanie, które każdy z nas bardzo łatwo umie sobie psychologicznie wytłumaczyć. Ofiara, która jest ciągle bita, w którymś momencie zaczyna się zastanawiać – może na to zasłużyłem, może to ze mną jest coś nie tak? I Polacy również sobie takie pytania zadawali. Może ciągle przegrywamy te powstania, bo coś jest z nami nie w porządku? Może jesteśmy niezorganizowani, może jesteśmy beznadziejni, może mamy słabych dowódców?*Wspomniałeś, że nie jesteśmy bardzo różni od innych narodów. Może nie różnimy się i pod tym względem, że wszyscy mają w swojej ofercie sporo negatywnych autostereotypów? *Dość trudno to porównywać, ale jest bardzo możliwe, że narody peryferyjne i biedniejsze myślą zawsze o sobie gorzej. Obstawiałbym, że tak jest. Mają większe kompleksy, poczucie niższości, poczucie przegranej, poczucie drugorzędności… W związku z tym wiadomo - np. z różnych międzynarodowych badań porównawczych - że ludzie w najbiedniejszych krajach oceniają gorzej także uczciwość i różne inne cechy społeczne swoich współziomków.*Ale co jest tutaj przyczyną, a co skutkiem? *No właśnie! Czy kraje bogate są bogate, bo ludzie się lubią i są uczciwi wobec siebie nawzajem? Czy przeciwnie – ludzie w krajach bogatych mają tak duże poczucie komfortu, że mogą sobie pozwolić na ryzyko zaufania drugiej osobie?*A czy zaryzykowałbyś twierdzenie, że np. Niemcy mają tych negatywnych myśli, autostereotypów na swój temat mniej od Polaków? *Tak, wydaje mi się, że mają ich mniej. Mają znacznie większy komponent pozytywny. Sądzę, że myślą o sobie np. że są pracowici, zorganizowani, zrównoważeni, etc.*Mówiliśmy wcześniej o brudzie, bałaganie. Czy mamy inne autostereotypy, które zanikają, przestają się pojawiać? *Tak. Najbardziej kluczowa zmiana – i to na lepsze – dotyczy autostereotypu, według którego Polacy nie potrafią pracować i są leniwi.*W tej chwili istnieją właściwie dwa autostereotypy, pozytywny i negatywny. Według jednego – jesteśmy nierobami, według drugiego – pracusiami i rzetelnymi robotnikami. *I to jest, moim zdaniem, właśnie efekt zmiany wyobrażenia na swój temat, która właśnie się dokonuje. Gdzieś tam pozostaje jeszcze tradycyjne przekonanie, że Polacy nie potrafią pracować – bo ono było bardzo głęboko ugruntowane – że są leniwi, niezorganizowani, marzą tylko o tym, żeby pójść do domu…*Z czego to wynikało? *W dużym stopniu była to narracja szlachty o poddanych. Pewnie też słuszna, bo przecież chłop nie miał żadnego interesu w tym, żeby się przemęczać. Wręcz przeciwnie – w jego interesie było pracować jak najmniej. W związku z tym szlachta narzekała na leniwych chłopów od kiedy tylko produkowała teksty na ten temat. Przypomnijmy sobie chociażby "Satyrę na leniwych chłopów" ze szkoły.*A teraz jesteśmy narodem bardzo pracowitym czy tylko tak o sobie mówimy? *Na pewno lubimy tak o sobie mówić, ale badania wydają się to potwierdzać. Polacy z pewnością spędzają bardzo dużo czasu w pracy, ale to nie oznacza od razu bardzo dużej pracowitości. *Wspominaliśmy już o Prusie czy innych – będę się złośliwie upierał – ojcach elitarnego, świetnie napisanego, stylizowanego, ale jednak hejtu. Czy nie korciło cię, by więcej miejsca poświęcić dzisiejszym internetowym nienawistnikom? * Planowałem początkowo, żeby ta książka była bardziej demokratyczna, ale teksty pisane przez ludzi z elit były po prostu ciekawsze i lepiej napisane. Mógłbym zapełnić książkę wyciągami z komentarzy z internetu, ale kto by to chciał czytać? Wszyscy babrzemy się w tym syfie na co dzień.*Czyli nie uważasz hejtu za ciekawy nawet jako zjawisko? *Nie uważam. Hejt – na dłuższą metę – jest nudny. Jest oblepiający. Nie ma sensu go powielać.*Ale przecież już tytuł twojej książki – "No dno po prostu jest Polska" – wziąłeś z internetowego forum, z hejterskiego wpisu internautki na temat Polski. *Tak, ale ten tytuł to pewna prowokacja. Wydawnictwo sugerowało mi, żeby ten tytuł zmienić – np. na "Polska jest dnem" czy coś takiego. Ale to po pierwsze, miałoby zupełnie inny sens, a po drugie, psułoby zupełnie specyficzny urok tego oryginalnego wyrażenia. Ta internautka przejechała się po wszystkim: krajobraz, klimat, architektura, ludzie, kuchnia… Wszystko według niej u nas jest dramatycznie złe. I zakończyła słowami: "no dno po prostu jest Polska”.Później odkryłem, że ten list internautki jest zresztą bardzo podobny do listu Zygmunta Krasińskiego wysłanego z Florencji w roku 1836, który również cytuję w książce. To był oczywiście subtelny intelektualista, ale opinię miał podobną, tylko wyraził ją inaczej.*Gdy znajdowałeś takie analogie, z przeszłości i z dzisiaj, między internautką a Krasińskim, cieszyły cię takie ponadklasowe, ponadczasowe związki i koalicje? *Raczej potwierdzały, że dotknąłem czegoś ważnego i uniwersalnego w Polsce. Znalazłem ten wpis internautki, gdy zbierałem materiały do książki. Chciałem się zorientować, jaka jest ogólna temperatura dzisiejszej debaty o polskości.*I jaka jest? *Przygnębiająca. Zwróć uwagę, że obojętnie o czym się dyskutuje – źle, zawsze i wszędzie. Hejt. W Polsce nic nie może się udać, w Polsce nigdy nie będzie dobrze. Samochód się rozbił? Wiadomo, jakiś rzęch, kierowca na pewno był pijany… Himalaista zamarzł na szczycie ośmiotysięcznika? Wiadomo, uciekał przed alimentami i urzędem skarbowym. jak u Prusa. Nie powiedziałbyś, że dzisiejsi anonimowi hejterzy to spadkobiercy Bolesła…(przerywa) Nie! Zdecydowanie może chociaż Dmowskiego, Piłsudskiego lub Gombrowicza?Też nie. Oni mieli pomysł na Polskę. Hejterzy po prostu Grzegorz Wysocki, WP Opinie*Adam Leszczyński *– profesor socjologii historycznej w ISP PAN w Warszawie, publicysta portalu Wydał książki „Sprawa do załatwienia. Listy do Po Prostu” (2000), „Naznaczeni. Afryka i Aids” (2003), „Anatomia protestu. Strajki robotnicze w Olsztynie, Żyrardowie i Sosnowcu, 1981” (2006), „Zbawcy mórz i inne afrykańskie historie” (2012), „Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980” (2013), „Eksperymenty na biednych. Polityczny, moralny i ekonomiczny spór o to, jak pomagać skutecznie” (2016) oraz „No dno po prostu jest Polska. Dlaczego Polacy tak bardzo nie lubią swojego kraju i innych Polaków” (2017). Obecnie pracuje nad książką pod roboczym tytułem „Ludowa historia Polski”.Czytaj także: Andrzej Stasiuk: Kaczyński to najbardziej samotny człowiek w Polsce
Dwudziestolecie międzywojenne Kategoria: Dwudziestolecie międzywojenne Data publikacji: Jedni mówili o tym bez wstydu, chociaż zawstydzić ich próbowano. Inni czuli się Żydami i Polakami w równym stopniu. Byli też tacy, którzy przez całe życie woleli o tym nie wspominać. Dzisiaj wszystkich ich mamy za Polaków z krwi i kości. Czy domyślasz się, kogo umieściliśmy na tej liście? 1. Jan Kiepura. Żydowski tenor, który zbeształ Göringa Miriam Neuman do Sosnowca przyjechała jako nastolatka (wraz z rodzicami ze wsi pod Radomskiem). Szybko poznała piekarza Franciszka Kiepurę i, chcąc zań wyjść, zdecydowała się na chrzest. Grała na skrzypcach i niewykluczone, że muzyczny talent syn Jan odziedziczył po niej (choć biograf pisze także o wpływie bardzo muzykalnej babki od strony Kiepurów). W szkole jego czysty i donośny śpiew rozlegał się wszędzie – jeden z gimnazjalnych kolegów wspominał arię „La donna è mobile”, wyśpiewywaną w toalecie, gdzie chodziło się na papierosa. Takie były początki światowej sławy artysty. Ale zanim Jan Kiepura zawędrował na deski wiedeńskiej Staatsoper, mediolańskiej La Scali i Metropolitan Opera w Nowym Jorku, musiał wyjechać z Sosnowca do Warszawy. A to stało się podobno pod wpływem poczciwego skrzypka, izraelity Lejbowicza, o czym Kiepura opowiedział miesięcznikowi „Muzyka” w 1936 roku, będąc u szczytu kariery. Niewykluczone, że swój wielki muzyczny talent Jan Kiepura odziedziczył po matce (źródło: domena publiczna). Lejbowicz, który słyszał improwizowane domowe śpiewy młodego Kiepury, któregoś razu powiedział mu: Jak Pana Boga kocham, to pan Jan ma ogromny talent. I opowiedział mu o Operze Warszawskiej i znanych profesorach, do których „pan Jan” koniecznie musi pojechać, bo trzeba pracować, żeby pan Jan zrobił się wielki. Kiepura wziął sobie do serca radę żydowskiego skrzypka bardziej niż obawy rodziców, którzy nie wierzyli w czekającą go karierę śpiewaka. Pochodzenie Kiepury sprawiło, że podczas II wojny światowej artysta (wówczas występujący w USA) znalazł się na niesławnej hitlerowskiej liście: „Lexikon der Juden in der Musik”. Zanim jednak Hitler podpalił Europę, w Berlinie doszło do pewnej tragikomicznej sytuacji z udziałem Kiepury. Kiepura znany był ze swojego tupetu. Przekonał się o tym również jeden z najbliższych współpracowników Adolfa Hitlera marszałek Herman Göring (źródło: Bundesarchiv; lic. CC-BY-SA Na mocy antysemickich ustaw Rzesza zajęła niemieckie rachunki bankowe należące do osób pochodzenia niearyjskiego – i na tej liście znalazł się Kiepura wraz z żoną. Oburzony artysta załatwił coś w rodzaju audiencji u samego Göringa i przy tej okazji kompletnie zbeształ niemieckiego marszałka. Prawdopodobnie po prostu nie zdawał sobie sprawy, z kim ma do czynienia. Göring podobno był tupetem tenora tak ubawiony, że nakazał odblokować konta. Zobacz również:Czy bez Polaków ludzkość poleciałaby w kosmos?Nasi Żydzi potrafili liczyć. I Polska mogła na tym zbić miliardy!Edisonowie znad Wisły. 7 Polaków, z których wynalazków korzystają wszyscy 2. Stanisław Lem. Najwybitniejszy żydowski pisarz science-fiction? Tuż po zajęciu Lwowa przez Sowietów Stanisław Lem – który dopiero co ukończył szkołę – dowiedział się, że nie może studiować na politechnice z powodów klasowych. Dla Sowietów był przedstawicielem burżuazji (jego ojciec był znanym laryngologiem, a rodzina posiadała dwie kamienice). Potem w miejsce Sowietów pojawili się Niemcy. Właściwie dopiero nazistowskiemu ustawodawstwu zawdzięczam świadomość, że w moich żyłach płynie żydowska krew – wspominał Lem. Do getta nie trafił dzięki fałszywym papierom, a przez sporą część okupacji pracował jako spawacz i mechanik w warsztatach samochodowych niemieckiej firmy zajmującej się odzyskiwaniem surowców. Przez krótki czas ukrywał zresztą w garażu znajomego Żyda. Udało mu się też wyciągnąć rodziców z hitlerowskiego obozu przejściowego na lwowskim Piasku. Po wielu latach opowiedział Władysławowi Bartoszewskiemu historię ocalenia jego ojca, doktora Samuela Lehma – nie podczas II, lecz I wojny światowej. Doktor Lehm, wzięty do rosyjskiej niewoli, był prowadzony przez bolszewików na rozstrzelanie. Trafił jednak na konwojenta, który także okazał się… Żydem z Lwowa. W ten sposób laryngolog bolszewikom się wywinął – a Stanisław Lem parę dekad później mógł żartować, że gdyby nie ten przypadek, nigdy nie przyszedłby na świat. W efekcie nie powstałby ani „Solaris”, ani „Opowieści o pilcie Pirxie”, ani nawet „Bajki Robotów”. 3. Stanisław Ulam. Polski Żyd konstruuje bombę termojądrową Kariera matematyka, rozpoczęta przy słynnym stoliku w kawiarni Szkockiej we Lwowie, doprowadziła Stanisława Ulama aż za ocean. Stanisław Ulam, ojciec bomby termojądrowej (fot. Olgierd Budrewicz). Zdjęcie z książki Marka Boruckiego pod tytułem „Wielcy zapomniani. Polacy, którzy zmienili świat”, część 2 (Wydawnictwo Muza 2016). W międzywojennej Polsce nie miał szans na karierę godną możliwości. Wprawdzie rodzina Ulamów była z dawna zasymilowana (przybyła do Lwowa prawdopodobnie z Wenecji), jednak gdy przyszły uczony złożył papiery na politechnikę, okazało się, że wskutek ograniczania przyjęć Żydów nie ma dla niego miejsca na wydziale. Po latach, już jako jeden z najważniejszych przedstawicieli lwowskiej szkoły matematycznej, zorientował się, że ciągle uderza głową w sufit. Stanowiska profesorskie były trudno dostępne, szczególnie dla ludzi o żydowskim pochodzeniu, takich jak ja – wspominał. Na uczelniach klimat antysemicki był coraz bardziej odczuwalny. W 1934 roku doktor Ulam ruszył w świat – najpierw trafił do Princeton, a potem do Los Alamos. Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Wybierz poniżej kolejną, by czytać dalej. Uwaga! Nie jesteś na pierwszej stronie artykułu. Jeśli chcesz czytać od początku kliknij tutaj. Wziął wydatny udział w stworzeniu bomby termojądrowej. Tu jednak niesłusznie sto procent zasług przypisał sobie Edward Teller, który – jak podkreśla Marek Borucki w książce „Wielcy zapomniani. Polacy, którzy zmienili świat” – opowiadając w licznych wywiadach o swoich pracach nad bombą wodorową […] nigdy nie wymieniał nazwiska Ulama. Edward Teller do końca życia nie chciał przyznać, że to tak naprawdę obliczenia Stanisława Ulama pozwoliły na skonstruowanie bomby termojądrowej (źródło: domena publiczna). Noblista Hans Bethe trafnie spuentował całą sprawę mówiąc, że to Ulam jest ojcem bomby wodorowej, a Teller matką, bo nosił to dziecko całkiem długo. Po wojnie Ulam postanowił zostać w USA, bo sądził, że nie ma do kogo i czego wracać. Żona zapamiętała go jako człowieka „pełnego kontrastów”, który pokazywał oblicze zarówno dumnego Polaka, jak i Żyda-agnostyka, wrażliwego na punkcie swojej przynależności etnicznej. 4. Henryk Wieniawski. Wnuk żydowskiego cyrulika O kompozytorze Henryku Wieniawskim do dziś mówi się, że to „drugie wcielenie Paganiniego”. Jego imieniem nazwano międzynarodowy konkurs skrzypcowy o wielkich tradycjach, a zasługi XIX-wiecznego skrzypka są na miarę samego Chopina. Jakie jednak były początki jego kariery? Dziadek Wieniawskiego Herszek Mejer Helman był cyrulikiem z podlubelskiej Wieniawy. Ojciec – zasłużony i odznaczony w powstaniu listopadowym, gdzie jako lekarz sztabowy zorganizował szpital dla żołnierzy i oficerów – uważał się za Polaka i dlatego właśnie zmienił nazwisko na Wieniawski. Matka z kolei była córką żydowskiego lekarza z Warszawy Józefa Wolffa, a jej bratem był doceniany za granicą kompozytor Edward Wolff. Właśnie mama była pierwszą nauczycielką Henryka Wieniawskiego, ale także pojechała z nim w niezwykle ważną podróż z rodzinnego Lublina do Francji. Przekonała dyrekcję Konserwatorium Paryskiego, że jej 8-letni syn – który miał już za sobą debiut jako solista – powinien być w drodze wyjątku przyjęty na tę uczelnię. I tak Henryk Wieniawski został najmłodszym absolwentem Konserwatorium w jego historii – konkurs egzaminacyjny wygrał w wieku 11 lat, podczas gdy co do zasady na uczelnię przyjmowano dopiero 12-latków. To był pierwszy krok oszałamiającej muzycznej kariery. O Henryku Wieniawskim mówi się, że to „drugie wcielenie Paganiniego” (źródło: domena publiczna). 5. Gustaw Herling-Grudziński. Polsko-żydowski świadek stalinowskich mordów Pisarz, znany przede wszystkim jako autor „Innego Świata”, czyli poruszającego obrazu życia w radzieckich łagrach, Większość swojego powojennego życia spędził w Neapolu. Gdy jednak przyjechał po ponad pół wieku do Lublina, kazał się zabrać na Majdanek. Prawdopodobnie wiedział, że to tutaj hitlerowcy przywozili Żydów z jego rodzinnych okolic. W akcie urodzenia Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (1919) napisano: Dziecięciu temu przy wypełnieniu religijnego obrządku nadano imię Gecel vel Gustaw. Na świadectwie maturalnym znalazła się informacja: Herling vel Grudziński, wyznanie mojżeszowe. Chrzest przyjął prawdopodobnie podczas studiów. Gustaw Herling-Grudziński na zdjęciu wykonanym przez NKWD w 1940 roku (źródło: domena publiczna). Rodzice byli Żydami – przy czym spolonizowanymi. Było to dla pisarza na tyle istotne, że gdy pod koniec lat 90. znalazł w swoim opracowanym naukowo biogramie wzmiankę: urodził się w rodzinie żydowskiej, przyjął to niechętnie. Według niego autor powinien był napisać: w rodzinie polskiej pochodzenia żydowskiego. O swoich korzeniach sam co do zasady milczał – do końca życia, co zdumiewało badaczy jego twórczości: Ewę Bieńkowską oraz Zdzisława Kudelskiego. Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Wybierz poniżej kolejną, by czytać dalej. Uwaga! Nie jesteś na pierwszej stronie artykułu. Jeśli chcesz czytać od początku kliknij tutaj. 6. Jan Brzechwa. Żydowski ojciec Pana Kleksa Pseudonim „Brzechwa” wymyślił 18-letniemu Jankowi Lesmanowi kuzyn Bolesław Leśmian. Kariera literacka Brzechwy ciągle naznaczona była niedosytem: utwory dla dzieci pisał wybitne, tyle że sam traktował je sceptycznie (ponoć zabrał się za taką twórczość, bo na wakacjach chciał uwieść przedszkolankę). Przez przedwojenne środowisko literackie też zresztą był traktowany z góry. Przedwojenni narodowcy wypominali Brzechwie fascynację Piłsudskim, bo dla nich w tym „żydowskim kulcie” Marszałka było coś „niepokojąco fałszywego” (źródło: domena publiczna). Jeszcze dziadek Brzechwy uczył w szkole żydowskiej, ale rodzina stopniowo od religii i tradycji odchodziła. Mimo to poeta nigdy się swojego pochodzenia nie wstydził. Z drugiej strony: kiedy na egzaminie gimnazjalnym zdawał historię i pochwalono go za wiedzę o „ojczystej” dynastii Romanowów, wypalił: Przecież jestem Polakiem. Podczas wojny polsko-bolszewickiej zostawił studia, by walczyć o niepodległość ojczyzny. Jak na ironię: potem narodowcy wypominali mu fascynację Piłsudskim, bo dla nich w tym „żydowskim kulcie” Marszałka było coś „niepokojąco fałszywego”. Zanim Jan Brzechwa wszedł w koniunkturalny flirt z czerwoną władzą, sporą część wojny przetrwał – w co trudno uwierzyć – w Warszawie, i to z kenkartą wystawioną na nazwisko Lesman. W cieniu wojny i okupacji powstała „Akademia Pana Kleksa”. 7. Krzysztof Kamil Baczyński. Poeta czasu wojny z żydowskim rodowodem Chyba do żadnej innej biografii nie pasuje w takim stopniu opinia Stanisława Pigonia, że Polacy są narodem, którego losem jest strzelać do wroga brylantami. Baczyński to symbol pokolenia, ale o żydowskich akcentach w jego biografii wspomina się, nie wiedzieć czemu, z rzadka. Zdjęcie Krzysztofa Kamila Baczyńskiego ze świadectwa maturalnego (źródło: domena publiczna). Matka poety – nauczycielka Stefania Baczyńska – była wprawdzie neoficko gorliwą katoliczką, ale pochodziła ze spolonizowanej rodziny żydowskiej (tego typu spekulacje, choć słabiej udokumentowane, pojawiały się także w odniesieniu do ojca Baczyńskiego). Adam Zieleńczyk – brat Stefanii, czyli wuj Krzysztofa Kamila – w czasie wojny trafił do getta, z którego potem uciekł i ukrywał się w Warszawie na aryjskich papierach. Zginął, gdy latem 1943 roku Niemcy (po donosie) aresztowali go z całą rodziną. Do jakiego stopnia takie wydarzenia w rodzinie i szerzej: cierpienie warszawskich Żydów, oddziaływały na Baczyńskiego? Na rozdarcie młodego poety zwracał uwagę Miłosz, pisząc o niemożliwym do rozwiązania problemie solidarności. Według niego Baczyński czuł, że jego lud, z którym łączy go nie tylko krew, ale historia kilku millenniów, to żydowski lud w getcie. Niektóre wiersze świadczą o tym wyraźnie. Czytając przejmujące „Pokolenie” warto pamiętać, że Baczyński napisał je, gdy płonęło warszawskie getto. Na zdjęciu podpalone przez Niemców kamienice na skrzyżowaniu ulic Zamenhofa i Wołyńskiej (źródło: domena publiczna). Idąc tym tropem, warto przeczytać kilka dobrze znanych utworów Baczyńskiego na nowo. Choćby znane ze szkoły „Pokolenie” czy pozbawiony tytułu utwór, który powstał wiosną 1943 roku – gdy płonęło warszawskie getto: Byłeś jak wielkie, stare drzewo, / narodzie mój jak dąb zuchwały (…) Jęli ci liście drzeć i ścinać, / byś nagi stał i głowę zginał. (…) Ludu mój! Do broni!. Wielu czytelników odruchowo przyjmowało, że ten utwór traktuje o cierpieniu nie Żydów, lecz Polaków – tak jakby jedno musiało wykluczać drugie. Nie tylko dla tych twórców i naukowców, których tutaj wymieniono, polskość i żydowskość stanowiły tak samo ważne składniki tożsamości. A przy tym niejeden mógłby się podpisać pod słowami Tuwima: Ale przede wszystkim – Polak dlatego, że mi się tak podoba. Bibliografia: Władysław Bartoszewski , Tajemnice Lema [rozmawiają Paweł Goźliński, Jarosław Kurski] [w:] [dostęp Ewa Bieńkowska, Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlina-Grudzińskiego, Fundacja Zeszytów Literackich 2002. Marek Borucki, Wielcy zapomniani. Polacy, którzy zmienili świat , część 2, Muza SA 2016. Kudelski Zdzisław, Gustaw Herling-Grudziński. Wątek żydowski [w:] „Rzecz o książkach” (dodatek do „Rzeczpospolitej), Stanisław Lem, Świat na krawędzi [rozmawia Tomasz Fiałkowski], Wydawnictwo Literackie 2000. Stanisław Lem, Tako rzecze Lem [rozmawia Stanisław Bereś], Wydawnictwo Literackie 2002. Józef Lewandowski, Wokół biografii Krzysztofa Kamila Baczyńskiego [w:] Szkło bolesne, obraz dni…: eseje nieprzedawnione, Ex libris 1991. Wacław Panek, Jan Kiepura. Życie jak z bajki, wydawnictwo Kurpisz 2002. Mariusz Urbanek, Brzechwa nie dla dzieci, Wydawnictwo Iskry 2013. Mariusz Urbanek, Genialni. Lwowska szkoła matematyczna, Wydawnictwo Iskry 2014. Sprawdź, gdzie kupić „Wielcy zapomniani. Polacy, którzy zmienili świat”: Zobacz również Zimna wojna Czy bez Polaków ludzkość poleciałaby w kosmos? Teza ryzykowna - każdy wie, że jedynym Polakiem w kosmosie był Mirosław Hermaszewski. A jednak bez niektórych polskich naukowców i konstruktorów podbój przestrzeni pozaziemskiej byłby niemożliwy. Nie słyszałeś... 19 kwietnia 2016 | Autorzy: Bartek Biedrzycki
teksty które odmieniły życie codzienne polaków